NOWY NOS, NOWE USTA – moja własna historia

No to dobra…Wdech i wydech.

Jako noworodek – trzymiesięczna dziewczynka nie umiejąca połykać mleka, trafiłam do szpitala chirurgii plastycznej z powodu wrodzonej wady.  Na tamten czas, była to jedyna klinika do której trafiały osoby nawet o światowej sławie, poprawić urodę. Nie było wtedy żadnych innych miejsc, które poprawiały cokolwiek na życzenie pacjenta. Polanica Zdrój, to szpital, który prowadzony był pod okiem sióstr zakonnych, oraz który głównie leczył i pomagał trudnym przypadkom funkcjonować i żyć.  Przeszłam tam swoją pierwszą operacje plastyczną. Nie chce się skupiać i opisywać , co dokładnie, bo nie jest to istotne, ale odbiło się to na mojej głowie dziś – pozytywnie, pomimo wielu przykrości , upokorzeń i bólu.  Trochę będzie poniżej.

Druga operacja plastyczna miała swój czas kiedy miałam lat 3. Z tego okresu pamiętam  jak byłam oprowadzana po szpitalu przez kogoś w piżamie w paski i kiedy karmiono mnie papką z herbaty i biszkoptów. Cytrynowy pyszny smak… Nic innego jeść nie mogłam.

Nastąpiła długa przerwa,  w której już tylko pamiętam do dziś znienawidzony Wrocław. Kiedy budzono mnie średnio raz w miesiącu, albo częściej o 3 w nocy, żeby dojechać do kliniki ortodontycznej. Pamiętam zmęczoną mamę i ciągłe wymioty w autobusie, lub aucie po drodze. Koszmar. Trwało to wiele lat. Miałam krzywe zęby, krzywy nos i tak naprawdę głęboko to wszystko gdzieś, dopóki nie uświadomili mi rówieśnicy, że jestem troszkę inna. Tato uczył mnie mówić, zakładał dziwne spinacze na nos, abym oddychała i mówiła ustami. Udało się. Mówię normalnie. Aparat na zębach, który nosiłam był abstrakcją dla rówieśników, śmiali się ze mnie, że mam metalowe zęby. Wyrzucałam te blachy w trawę i udawałam, że zgubiłam na podwórku. I pomyśleć, że przyszły czasy, gdzie płaci się za to słone pieniądze co drugiemu dziecku, aby wyprostować ząbki. Rodzice mieli koszmar ze mną, a ja ciągle byłam męczona przez ponowne próby i nowe wizyty w klinikach.

Okres do 18stego roku życia, był bogaty w kształtowanie kompleksów. Pomogły mi w tym dzieci w szkole i na podwórku.

” hahaha !!!! krzywy nos, krzywe zęby… !!! ”

Na szczęście jakoś…miałam dużo koleżanek i nie brakowało mi życia podwórkowego. Najgorzej było w szkole, kiedy rysowali mój krzywy nos na tablicy…

Rosłam, dojrzewałam i nienawidziłam siebie za to, że się taka urodziłam. Okres dojrzewania jest trudny u każdego dziecka a zwłaszcza takiego jak ja – innego. Wstydziłam się uśmiechać, głośno krzyczeć nie zakrywając ręką ust. Proces leczenia ustał, kiedy tak naprawdę rodzice odpuścili, bo zajęci byli własnym życiem rozwodowym. Ja zostałam z tym sama. Niedokończona. Nie przypilnowana.

Miałam marzenia.

Jak na złość losowi – śpiewać, grać, tańczyć, uprawiać sport, mieć chłopaka. Trudności z oddychaniem, wieczny nieżyt nosa, lekkie seplenienie, to coś co mnie załamywało, z powodu ograniczeń do spełnienia marzeń.

Kiedy skończyłam 18 lat, w pierwszym dniu otrzymania dowodu osobistego oznajmiłam mamie, że jadę do Polanicy na operację. Zdecydowałam o tym sama. Była w szoku. Bała się chyba tego, że coś może nie wyjść.

Byłam tak zdeterminowana i zakompleksiona, że nic tej decyzji nie zmieniło. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że wtedy to wszystko było w mojej głowie. Nie byłam aż tak pokrzywiona i niewiele różniłam się od dzisiejszego wyglądu. Byłam naprawdę ok. Po prostu kiedy byłam dzieckiem, w okresie rozwoju moja wada bardziej była widoczna.

Jednak moja głowa zachowała obraz zniekształcony dzięki rówieśnikom głównie  w szkole.

W szpitalu pomimo oczekiwań na termin zabiegów, taka ja z u rodzoną wadą, miała pierwszeństwo. Dostałam termin za dwa miesiące, od czasu konsultacji. Lekarz stwierdził, że wyglądam bardzo dobrze, ładnie mówię, ale skoro się upieram, to zrobią mi tam” coś”

Czarna zasłona z kompleksów schodziła dzień po dniu…

Zanim to nastąpiło zdążyłam poznać ludzi pacjentów z różnymi przypadkami. Były osoby bez szczęk, bez ucha, z oparzeniami, ale były też normalne, którym przeszkadzała opadająca „tylko” powieka, lub pieprzyk na ramieniu.

Zrobiono mi zabieg. Tylko. W znieczuleniu miejscowym. Naprawiono mi mój krzywy nos –  przegrodę. Rozpruto mały szew pod nosem i podciągnięto 2 mm wargę do góry. Lekarz mi śpiewał na stole zabiegowym piosenkę i żartował, że Joanny to najlepsze jego przypadki.

Poznałam na sali panią, która w wypadku straciła dolną szczękę. Czesałam jej długie rude włosy. Obok była dziewczyna z poparzeniem całej klatki piersiowej. Przez okres 3 tygodni widziałam wiele…Poznałam chłopaka – salowego w moim wieku, który sprzątając na zmianie wieczornej, po cichaczu oprowadzał mnie po szpitalu.

Weszliśmy na najwyższy oddział IV . Nazywano go „oddziałem pomidorów”. Ludzie dorośli i dzieci, którym choroba sprawiała, że skóra głowy odchodziła od czaszki. Robiono im przeszczepy. Trafiłam też kiedyś na sale konferencyjną dla lekarzy, na której wisiały „metamorfozy” pacjentów i pracy lekarzy. Zdjęcia przed operacją, gdzie ktoś nie miał oczu, nosa, ust i uszu, tylko same doły. Były zdjęcia osób z głową jak globus, albo z deformacjami kości twarzy. Pod spodem była niebywała zmiana dzięki pracy lekarzy chirurgów. Ludzie Ci byli odmienieni !

Byłam młoda głupiutka, więc dałam się namówić na grę sztucznym okiem, które prawdopodobnie ktoś potem nosił, ciesząc się wyglądem.

To wszystko…to właśnie wszystko…

Sprawiło, że pozbyłam się kompleksów. Właśnie tam a niedługo potem uleczył mnie z nich mój ojciec jednym zdaniem , ale o tym kiedy indziej…. Nie moja praca mnie leczy z kompleksów, nie bycie na facebooku jak większość  zakompleksionych istot, ale ten właśnie szpital.  Kiedy wróciłam do domu,  byłam naładowana energią i potężną pewnością siebie. W moim wyglądzie prawie nic się nie zmieniło. Za to moje kompleksy uleczył ten szpital i przypadki jakie widziałam. Było mi cholerni wstyd, że myślałam o sobie, że jestem brzydka, że mam krzywy nos, że jestem nieszczęśliwa. Wstyd mi było naprawdę przed sobą , że płakałam w głos z powodu tak naprawdę…żadnego.

To co zobaczyłam tam, uleczyło mnie z kompleksów RAZ NA ZAWSZE !

Prawdą jest, że każdy ma swój mały, lub większy kompleks. Dziś fanaberią a nawet oznaką statusu społecznego, staje się oszczyknięta  bruzda na czole, głębsza wypłaszczona  zmarszczka, czy wąskie powiększone  usta, lub zwykłe piersi w nowym rozmiarze, a nawet zmienione całkowicie naturalne brwi.

Jeśli ktoś jednak z jakiegoś powodu usilnie stara się  zmienić  naturę, bez względu na wielkość problemu, a nie jest to chorobą kliniczną, czy depresją jako skutek,  to z jednego tylko powodu.

Z powodu kompleksów, braku akceptacji, poczucia niskiej wartości siebie, upokarzania, krytyki w dzieciństwie a nawet w życiu dorosłym. Nawet częsta rywalizacja o to, kto ma ładniej wykonany zabieg. Teraz wiem, widząc piękne bogate, sławne i mniej bogate kobiety upiększone od igły i nie tylko, że jest to coś, co maskuje jej nieszczęśliwą duszę i chęć podobania się innym. Strach z akceptacją mijającego wieku i niedoskonałości. Nikt mnie nie przekona, że jest inaczej.

Nie krytykuje. Współczuje…

Osobiście po takich przejściach i doświadczeniach dziś, przy tych możliwościach powinnam być jedną wielką sztuczną i zmienioną osobą. Tymczasem nie mam potrzeby zlepiania ani jednej sztucznej rzęsy i całej serii modnych kombinacji estetycznych.

Dlatego pracując z ludźmi, jako trener od ciała, staram się wkuć uwagę nie w wygląd, ale na uleczenie duszy. My zwłaszcza kobiety musimy mieć świadomość, że starzenie się jest elementem życia nie uniknionym, że mały wałek na brzuchu, to nie jest tragedia. A to jak sie zestarzejesz, czy ładnie, czy z wieloma niedoskonałościami cały czas, zależy od stylu życia, pogody ducha, unikania stresu a nie od igły i farby wkutej w twarz. Także, nie poprzez dożywotnie katowanie się i walkę o fit wyżyłowaną sylwetkę.

dziś świat wmawia nam potrzeby cielesne, bez poniesionych kosztów. Nie leczy duszy i nie mówi o tym, że piękno to ruch zdrowe odżywianie i natura. Myślę, że kiedyś takie osoby właśnie będą na wagę złota. Z uleczonymi kompleksami , naturalne i zdrowe.

😉